Z Mińska wyjechałem swoim samochodem w kierunku miasta Prypeć przez Mozyr 25 kwietnia 1986 roku. […]
Do miasta Prypeć dojeżdżałem około pół do trzeciej w nocy od północnego zachodu. Już koło stacji Janów zobaczyłem ogień nad czwartym blokiem. Dokładnie widoczny był oświetlony płomieniem komin wentylacyjny z poprzecznymi czerwonymi pasami. Dobrze pamiętam, że płomienie sięgały ponad komin. To znaczy osiągały wysokość stu siedemdziesięciu metrów nad ziemią. Nie zajeżdżałem do domu, tylko postanowiłem podjechać w pobliże czwartego bloku energetycznego, żeby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Podjechałem od strony biurowca zarządu budowy i zatrzymałem się o jakieś sto metrów od szczytowej ściany budynku, w którym doszło do awarii. Zobaczyłem w blasku pożaru, że budynek jest na poły zrujnowany, nie ma hali głównej, pomieszczeń separatorów, zobaczyłem polśniewające czerwono, zerwane ze swoich miejsc separatory bębnowe. Aż serce mi się ścisnęło. Potem dojrzałem ruiny i zniszczone pomieszczenia głównych pomp cyrkulacyjnych. Obok bloku stały samochody strażackie. Pomknęła w stronę miasta karetka pogotowia na sygnale […]. Postałem z minutę, doznając przygnębiającego uczucia niezrozumiałego niepokoju, osłupienia. Oczy wchłaniały i zapamiętywały wszystko na zawsze. Niepokój coraz głębiej zapadał w duszę i pojawił się mimowolny strach. Wrażenie bliskiego, niewidzialnego zagrożenia. Pachniało jak po bliskim uderzeniu pioruna, ponadto cuchnęło cierpkim dymem, zaczęły piec oczy, pojawiła się suchość w gardle. Dusił kaszel. A ja jeszcze, żeby lepiej widzieć, opuściłem boczną szybę. Była przecież ciepła, wiosenna noc. Doskonale widziałem, że pali się dach hali maszyn i stelaża deaeratora, widziałem figurki strażaków przemykające w kłębach płomieni i dymu, podrygujące węże ciągnące się od samochodów strażackich do góry. Jeden ze strażaków wdrapał się aż na dach budynku „B”, na poziom plus siedemdziesiąt, widocznie obserwując reaktor i koordynując działania kolegów na dachu hali maszyn. Znajdowali się o jakieś trzydzieści metrów poniżej niego… […] Zawróciłem i pojechałem do domu, do piątego osiedla miasta Prypeć. Kiedy wszedłem do domu, domownicy spali. Było około trzeciej w nocy. Obudzili się i powiedzieli, że słyszeli wybuchy, ale nie wiedzą, co się stało. Wkrótce przybiegła podniecona sąsiadka, której mąż już był na bloku. Zawiadomiła nas o awarii i zaproponowała, żebyśmy wypili butelkę wódki dla dezaktywacji organizmu. Wypiliśmy ją żartując i położyliśmy się spać…
25-26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Tej nocy miałem dyżur. Grałem w szachy z kierowcą. [...] Usłyszałem: „Tak, tak, jedziemy, jedziemy...”. [...] „Dokąd?” – zapytałem. „Do elektrowni w Czarnobylu.” [...]
Podjechaliśmy. Od razu stało się jasne – pali się. Czerwone płomienie jak chmura. „Ale będzie pracy” – pomyślałem. Przyjechaliśmy tam kwadrans przed 2.00 w nocy. [...] Zobaczyliśmy, że jest rozsypany grafit. Miszko powiedział: „Grafit, co to takiego?”. Odepchnąłem kawałek nogą. A szeregowiec z drugiego samochodu podniósł go: „On jest gorący”. Kawałki były różne – duże i małe – takie, które można wziąć w ręce. Wywaliło je na ścieżkę, wszyscy tam po nich deptali.
Tylko o promieniowaniu nic nie wiedzieliśmy. [...] Samochody puściły wodę, Miszko napełniał cysternę, woda poszła w górę.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Pracowaliśmy. Widać było ogień – paliło się, unosiła się umiarkowana chmura dymu. [...] Kiedy zobaczyliśmy, że ogień się nie pali, a zaczynają już lecieć iskry, powiedziałem: „Chłopcy, to już gaśnie”. [...]
Już wiedzieliśmy, że [lejtnanta] Prawyka i Teliatnykowa odwieźli – wtedy dotarło do nas, że jest promieniowanie. Powiedzieli nam: „Chodźcie tu do jadalni, bierzcie proszki”. [...]
Wsiedliśmy do samochodu, pojechaliśmy do pierwszego kompleksu budynków, tam nas zaczęli sprawdzać pod kątem promieniowania. Wszyscy podchodzili, a urzędnik pisał: „zanieczyszczony, zanieczyszczony, zanieczyszczony...”. Poza tym niczego nie mówili.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Obudził mnie dzwonek telefonu. [...] Poczołgałem się do aparatu. W słuchawce głos Wiaczesława Orłowa, mojego zwierzchnika – zastępcy naczelnika do spraw eksploatacji oddziału reaktora numer 1.
– Dzień dobry, Arkadij. Przekazuję ci komendę Czuhynowa: wszyscy kierownicy mają szybko przybyć na stację do swojego oddziału.
Opanowała mnie trwoga.
– Wiaczesławie Orłowiczu, co się stało? Coś poważnego?
– Sam niczego nie jestem pewien. Przekazano, że awaria. Gdzie, jak, dlaczego – nie wiem. Zaraz pobiegnę do garażu po samochód, a o 4.30 spotkamy się przy „Radudze”.
– Dobrze, ubieram się.
Odłożyłem słuchawkę, wróciłem do sypialni. Sen się ulotnił. W głowie tłukła mi się jedna myśl: „Moja żona Maryna jest dzisiaj na stacji. Czekają na zatrzymanie czwartego bloku, aby przeprowadzić eksperyment”. [...]
Wyskoczyłem na ulicę. Spotkałem dwuosobowy patrol milicji z maskami przeciwgazowymi. Wsiadłem do samochodu Orłowa, wyjechaliśmy na prospekt Lenina. Z lewej strony, z punktu medycznego, z szaloną prędkością wyłoniły się na wiadukcie dwie karetki na sygnale, szybko pojechały do przodu.
[...] Wypadliśmy z lasu, od strony drogi dobrze było widać wszystkie bloki. Patrzyliśmy obaj, oczom nie wierząc. Tam gdzie powinna być centralna sala czwartego bloku – czarna zawalina. Strach...
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Drzwi punktu medycznego były zamknięte. Zadzwoniłem do centrali. „Jaka sytuacja?” – zapytałem. – „Sytuacja niejasna, zostańcie na miejscu. Jeśli trzeba, udzielajcie pomocy.” [...]
Zacząłem przypominać sobie higienę wojenną, wiedzę z uczelni. Coś sobie przypomniałem, choć zdawało mi się, że nie pamiętam. Przecież myśmy wtedy nie uważali... Komu to było potrzebne – higiena promieniowania. Hiroszima, Nagasaki – to wszystko tak od nas daleko.
[...] Raptem podeszło do mnie trzech, chyba mundurowych. Przyprowadzili 18-letniego chłopca – skarżył się, że go mdli, miał silny ból głowy, zaczął wymiotować. Pracował na trzecim bloku i chyba zaszedł na czwarty...
[...] Zaprowadziłem go do karetki. Chłopak „odpływał” na moich oczach, choć był pobudzony, a jednocześnie miał zaburzenia psychiczne, nie mógł mówić. Zaczął się słaniać, jakby łyknął porządną ilość spirytusu, ale zapachu nie było... A ci, którzy wybiegali z bloku, krzyczeli: „Straszne, straszne” – mieli już zaburzenia. [...]
Kiedy zrobiłem mu zastrzyk, od razu przyszło jeszcze trzech czy czterech. Wszystko było jak w książce: ból głowy z takimi symptomami, jak ściśnięte gardło, suchość, mdłości, wymioty. Aplikowałem im relanium. Byłem sam, bez pielęgniarza. Od razu wsadzałem ich do samochodu i odprawiałem do Prypeci.
[...] Jak tylko ich odprawiłem, chłopcy przyprowadzili do mnie kilku strażaków. Po prostu słaniali się na nogach. Zastosowałem czysto objawowe leczenie: relanium i aminazyn, żeby trochę odciążyć psychikę, zmniejszyć ból.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Podjechaliśmy o 4.50. Rzuciliśmy się do śluzy sanitarnej. Szybko ubrałem się na biało, na przejściu zobaczyłem Saszę Czumakowa, partnera Maryny. Powiedział, że Maryna się przebiera. Spadł mi kamień z serca...
Telefon od naczelnika cechu reaktora numer 1 – Czuhynowa, który właśnie przyszedł z czwartego bloku. Podobno sprawy się kiepsko mają. Wszędzie wysokie promieniowanie. Są zawaliny, wiele ruin.
Czuhynow i zastępca głównego inżyniera do spraw eksploatacji pierwszej części (czyli pierwszego i drugiego bloku) Anatolij Sytnykow starali się uruchomić zapasowy system chłodzenia reaktora. We dwóch nie dawali rady.
[...] Otworzyliśmy awaryjny komplet „środków ochrony osobistej”. Wypiłem flakon jodku potasu, popiłem wodą. Tfu, jakie ohydztwo! Ale trzeba. Ołowow miał dobrze – jodek przyjął w postaci tabletki.
W milczeniu się ubraliśmy. Nałożyliśmy ochraniacze z plastiku na nogi, podwójne rękawice, maski, kaski. Wyciągnęliśmy z kieszeni dokumenty i papierosy. Jakbyśmy szli na rozpoznanie. Wzięliśmy górniczą lampę – sprawdziliśmy, czy się pali.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Pojechałem do elektrowni, postanowiłem zorganizować mycie miasta. Poprosiłem o przysłanie samochodu myjącego. Przyjechał. [...] Na całe miasto, na 50 tysięcy mieszkańców, mieliśmy cztery polewaczki! [...] Przyjechała cysterna, skąd ją wykopali – nie wiem. Kierowca nigdy wcześniej taką nie jeździł i nie wiedział, jak włączyć pompę. Woda ze szlaucha lała się tylko pod własnym ciśnieniem. Pogoniłem go z powrotem, przyjechał za kilkanaście minut. Już umiał włączyć pompę. Zaczęliśmy myć drogę.
Prypeć, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
W czernobylskiej elektrowni atomowej, położonej 130 km na północ od Kijowa, nastąpiła awaria jednego z czterech bloków energetycznych, która spowodowała zniszczenie części konstrukcji budowlanych budynku reaktora, jego uszkodzenie i wyciek substancji radioaktywnych. Na miejscu katastrofy zginęły dwie osoby, a wśród rannych 18 osób znajduje się w stanie ciężkim — podano w komunikacie Rady Ministrów ZSRR.
Wzmożoną radioaktywność stwierdzono w kilku państwach Europy, nigdzie jednak nie przekroczyła ona poziomu, który stanowiłby zagrożenie dla zdrowia ludności.
26 kwietnia
„Przekrój” nr 2135, z 11 maja 1986.
W momencie wybuchu znajdowałem się obok dyspozytorni, gdzie pełniłem dyżur. Nagle rozległ się silny wyrzut pary. Nie zwróciliśmy na to uwagi, ponieważ wyrzuty pary zdarzały się w czasie mojej pracy niejednokrotnie […]. Zamierzałem pójść odpocząć i w tym momencie nastąpił wybuch. Rzuciłem się do okna, po wybuchu momentalnie nastąpiły kolejne wybuchy… […]
Zobaczyłem czarną ognistą kulę, która wytrysnęła ponad dach hali maszyn czwartego bloku energetycznego…
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W momencie wybuchu i po nim znajdowałem się przy pulpicie dozymetrycznym. Kilka razy potwornie rąbnęło. Pomyślałem: koniec. Ale patrzę – żyję, stoję na nogach. Był ze mną w pomieszczeniu dozymetrii jeszcze jeden kolega, mój pomocnik, Pszczenicznikow, młodziutki chłopak. Otworzyłem drzwi na korytarz stelaża deaeratora, a stamtąd waliły kłęby białego pyłu i pary. Charakterystyczny zapach pary. I błyski wyładowań. Zwarcia. Tablice czwartego bloku na pulpicie dozymetrii od razu zgasły. Żadnych wskazań. [...] Spróbowałem określić sytuację radiacyjną w swoim pomieszczeniu i w korytarzu za drzwiami. Dysponowałem tylko radiometrem DRGZ o zakresie tysiąca mikrorentgenów na sekundę. Zablokował się na końcu skali. Miałem jeszcze jeden przyrząd ze skalą do tysiąca rentgenów, ale ten po włączeniu jak na złość się spalił. Innego nie było. Wówczas poszedłem do sterowni bloku i zameldowałem [Aleksandrowi] Akimowowi [kierownikowi zmiany bloku] o sytuacji. Wszędzie ponad 1000 mikrorentgenów na sekundę, czyli około 4 rentgenów na godzinę. Jeśli tak, to można pracować około pięciu godzin. Naturalnie w warunkach sytuacji awaryjnej. Akimow powiedział, żebym przeszedł się po bloku i określił sytuację dozymetryczną. Wszedłem klatką schodową na poziom plus dwadzieścia siedem, ale dalej nie poszedłem. Wskaźnik wszędzie wyskakiwał poza skalę.
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Wybuch wybił wszystkie szyby w korytarzu deaeratora. Bardzo śmierdziało ozonem. Organizm wyczuwał silne promieniowanie. A mówią, że nie ma takich organów zmysłów. Widać, mimo wszystko są. W piersiach pojawiło się nieprzyjemne uczucie – samoistne uczucie paniki, ale kontrolowałem je i wziąłem się w garść. Było już jasno i z okna świetnie widać było zawał. Cały asfalt wokół niego zaspany był czymś czarnym. Przyjrzałem się – przecież to grafit reaktorowy! Nieźle! Zrozumiałem, że reaktor szlag trafił. [...]
Wszedłem do sterowni bloku. Byli tam Babiczew Włodzimierz Nikołajewicz i zastępca naczelnego inżyniera do spraw naukowych Michaił Aleksiejewicz Lutow. [...]
Lutow siedział i objąwszy głowę rękami, powtarzał tępo: „Powiedzcie mi, chłopaki, jaka jest temperatura grafitu w reaktorze... Powiedzcie, a wszystko wam wyjaśnię...”. „O jaki grafit pan pyta, Michale Aleksiejewiczu? - zdziwiłem się. - Prawie cały grafit jest na ziemi. Niech pan popatrzy... Na dworze jest już jasno. Dopiero co widziałem...”. „Ale co pan?! - z przerażeniem i niedowierzaniem wykrzyknął Lutow. - Coś takiego w głowie się nie mieści...” „Chodźmy, zobaczymy.”
Wyszliśmy na korytarz deaeratora i weszliśmy do pomieszczenia sterowni rezerwowej, które było bliżej gruzowiska. Tutaj także wybuch wybił okna. Szkło trzeszczało i chrzęściło pod nogami. Nasycone substancjami promieniotwórczymi powietrze było gęste i gryzące. Leżący na wprost zawał promieniował promieniami gamma [...]. Paliło powieki, zatykało dech w piersiach. Twarz palił wewnętrzny żal, skóra wysychała i ściągała się.
„Niech pan patrzy: naokoło czarno od grafitu...” „A czy to jest grafit?..” - nie wierzył własnym oczom Lutow. - „A co to niby ma być?! - krzyknąłem z oburzeniem, ale sam w głębi duszy też nie chciałem uwierzyć w to, co widziałem. Ale wtedy zrozumiałem, że z powodu kłamstwa giną ludzie, trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości to, co się stało. [...] „Tutaj to nie wszystko... Jeżeli wybuch wyrzucił, to na wszystkie strony. I widzimy nie wszystko... Rano, o siódmej widziałem ze swojego balkonu ogień i dym, waliły z podłogi hali głównej...”
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Czegoś się domyślałem, oczywiście, przecież suszyło w gardle, paliło w oczy. Myślę sobie, że przecież nie pali bez przyczyny. Na pewno Briuchanow plunął radiacją... Obejrzałem gruzowisko i pojechałem na piąty blok. Robotnicy rzucili się do mnie z pytaniami: jak długo pracować? Jaka aktywność? Żądają dodatku za pracę szkodliwą dla zdrowia. Wszystkich, mnie też, dusi kaszel. Organizmy protestują przeciwko plutonowi, cezowi, strontowi. A tu jeszcze jodu-131 napchało się do tarczycy. Dusi. Nikt nie ma przecież maski. I tabletek jodku potasu przecież też nie ma. Dzwonię do Briuchanowa. Poinformowawszy się o sytuacji Briuchanow mówi: „Badamy okoliczności”. Przed obiadem znowu do niego dzwonię. A on znów bada sytuację. Ja tam jestem budowlańcem, nie atomowcem, ale i tak pojąłem, że towarzysz Briuchanow nie panuje nad sytuacją. O dwunastej rozpuściłem robotników do domów. Mieli czekać na dalsze polecenia kierownictwa...
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W sobotę 26 kwietnia 1986 roku wszyscy przygotowywali się już do święta 1 maja. Ciepły, pogodny dzień. Wiosna. Kwitną sady. Mój mąż, kierownik odcinka regulacji sieci wentylacyjnej, zamierzał po pracy pojechać z dziećmi na daczę. Ja rano uprałam i rozwiesiłam na balkonie bieliznę. Pod wieczór nazbierały się na niej miliony cząsteczek promieniotwórczych.
Większość budowlanych i monterów nic jeszcze nie wiedziała. Potem przeciekły jakieś informacje o pożarze i awarii w czwartym bloku. Ale co się dokładnie stało, nie wiedział właściwie nikt.
Dzieci poszły do szkoły, maluchy bawią się w piaskownicach, jeżdżą na rowerach. [...] Niedaleko od nas na ulicy sprzedawano smaczne pączki. Zwykła wolna sobota.
Budowlańcy poszli do pracy, ale szybko zawrócono ich z powrotem, gdzieś około dwunastej. Mój mąż też pojechał do pracy, wrócił i powiedział: „Awaria, nie wpuszczają. Otoczyli elektrownię kordonem...”.
Postanowiliśmy pojechać na daczę, ale posterunki milicji nie wypuściły nas z miasta. Wróciliśmy do domu. To dziwne, ale awarię cały czas odbieraliśmy jako coś co nas bezpośrednio nie dotyczy. Przecież awarie zdarzały się i przedtem, ale dotyczyły tylko samej elektrowni.
Po obiedzie zaczęto zmywać miasto. Ale i to nie zwróciło naszej uwagi. Zwykłe zjawisko w letni upalny dzień. [...] Kątem oka zauważyłam tylko, że na poboczach osiada biała piana, ale nie przywiązywałam do tego wagi. Pomyślałam sobie, że to od silnego strumienia wody.
[...]
Po obiedzie wróciły ze szkoły nasze dzieci. Uprzedzono je w szkole, żeby nie wychodziły na ulicę, żeby sprzątały dom na mokro. Wtedy po raz pierwszy do naszej świadomości dotarło, że sprawa jest poważna.
Różni ludzie o awarii dowiadywali się w różnym czasie, pod wieczó 26 kwietnia wiedziano już prawie o wszystkim, ale mimo to nie zareagowano: wszystkie sklepy, szkoły i urzędy pracowały. Myśleliśmy, że to nie jest takie niebezpieczne.
Im bliżej wieczoru, tym silniejszy był niepokój. Ten niepokój brał się nie wiadomo skąd – albo z głębi duszy, albo z powietrza, które zaczęło wydzielać mocny metaliczny zapach. Jaki on był, nie potrafię nawet dokładnie określić. Ale metaliczny...
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
26 kwietnia obudziłem się około dziesiątej rano. Dzień jak co dzień. Na podłodze ciepłe słoneczne zajączki, w oknach błękitnieje niebo. Dobrze mi było na duszy – przyjechałem do domu, odpocznę. Wyszedłem na balkon zapalić. Na ulicy już kupa dzieci, maluchy bawią się w piasku, budują domki, lepią babki... Starsze ganiają na rowerach. Młode mamy spacerują z dziecinnymi wózkami. Zwyczajne życie. I nagle przypomniałem sobie, jak w nocy podjechałem pod blok. Poczułem strach i niepokój. Teraz to sobie przypominam – i nie dowierzam. Jak to może być? Wszystko jak zwykle i równocześnie wszystko zabójczo radioaktywne. W duszy spóźnione, oburzenie wobec tego niewidzialnego brudu. Spóźnione, bo oczy widzą, że wszystko wokół jest czyste – a przecież wszędzie skażenie. W głowie się nie mieści.
W porze obiadu wszyscy wpadli w dobry nastrój. I powietrze wyczuwałem wyraźniej. Smak metaliczny. Coś było w tym powietrzu ostrego, nieprzyjemnego, w ustach na zębach kwasek, jakby człowiek językiem dotknął słabiutkiej bateryjki...
Sąsiad nasz, Michaił Wasiliewicz Mietielew, elektromonter z GEM-u, gdzieś tak koło jedenastej wlazł na dach i położył się tam w kąpielówkach, żeby się opalać. Potem zszedł na dół czegoś się napić i powiada, że słońce bierze dzisiaj jak nigdy. Skóra, mówi, od razu spalenizną pachnie. I tak człowieka podkręca, jakby se setę strzelił. Zapraszał mnie na ten dach, ale nie poszedłem. Sąsiad mówił, że żadnej plaży nie trzeba. I świetnie widać, jak się reaktor pali, wyraźnie widać na tle niebieskiego nieba.
[...]
Pod wieczór, sąsiad, który się opalał na dachu, dostał silnych wymiotów i zabrali go do szpitala.
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Już 26 kwietnia w drugiej połowie dnia przestrzegano ludność, szczególnie dzieci w wieku szkolnym, aby nie wychodziły z domu. Ale mało kto zwrócił na to uwagę. Pod wieczór stało się jasne, że ogłoszenie alarmu miało sens. Ludzie chodzili do siebie, dzielili się swym niepokojem. Mówią, że niektórzy dezaktywowali się alkoholem, ponieważ nie było niczego innego. Nie wiem, nie widziałam. Ale Prypeć była bardzo ożywiona, ludzie kłębili się, jakby przygotowywano się do jakiegoś gigantycznego karnawału. Oczywiście, tuż tuż było święto Pierwszego maja. Podniecenie ludzi rzucało się w oczy...
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Mnie i reszcie powiedzieli, że ewakuują nas na trzy dni i że żadnych rzeczy brać nie trzeba. Pojechałem w samym szlafroczku. Zdążyłam złapać tylko dowód osobisty i trochę pieniędzy, które szybko się skończyły. Po trzech dniach nie puścili nas z powrotem. Dotarłam do Lwowa. Pieniędzy nie mam, pieczątka meldunkowa z Prypeci nie robiła na nikim wrażenia. Prosiłam o zasiłek, nie dali. Napisałam do ministra energetyki Majorca. Nie wiem, mój szlafrok, wszystko, co mam na sobie – pewnie to wszystko jest skażone. Nikt tego nie mierzył.
Prypeć–Lwów, 27 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Dokładnie o godzinie 14 do każdej bramy podjechał autobus. Przez radio jeszcze raz powtórzono: ubierać się lekko, brać niewiele rzeczy, za trzy dni będziemy z powrotem. Przeleciała mi wtedy przez głowę myśl – gdybyśmy zabrali dużo rzeczy, to i tysiąca autobusów by nie starczyło.
Większość ludzi posłuchała i nawet nie zabrała ze sobą zapasu pieniędzy. A tak w ogóle to ludziska u nas dobrzy: żartowali, dodawali sobie nawzajem otuchy, uspokajali dzieci. Mówili im: pojedziecie do babci... na festiwal filmów... do cyrku... Dorośli i dzieci byli bladzi, smutni, milczeli. W powietrzu razem z radioaktywnością unosiła się udawana dzielność i niepokój. Ale wszystko odbywało się sprawnie. [...]
Zawieźli nas do Iwankowa (sześćdziesiąt kilomterów od Prypeci) i tam poumieszczali na wsiach.
Prypeć. 27 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W Moskwie, w 6 klinice, umieszczono nas najpierw na trzecim, a potem na piątym piętrze. Tych w stanie bardzo ciężkim – strażaków i ludzi z eksploatacji – na siódmym. Byli tam strażacy Waszczuk, Ignatienko, Kibieniok, Titienok, Tiszczura; operatorzy – Akimow, Toptunow, Pieriewozczenko, Brażnik, Proskuriakow, Kudriawcew, Pierczuk, Wierszynin, Kurguz, Nowik...
Leżeli w osobnych sterylnych pokojach, które kilka razy na dobę – wedle rozkładu – naświetlane były lampami kwarcowymi. Roztwór fizjologiczny, który wszystkim nam podali dożylnie w szpitalu prypeckim, na wielu podziałał wzmacniająco, odtruł napromieniowane organizmy. Najlepiej poczuli się chorzy, którzy wchłonęli dawki do 400 rad. Pozostali poczuli się tylko trochę lepiej, męczyły ich bóle napromieniowanej i opatrzonej skóry. Ból skóry i bóle wewnętrzne wycieńczały, zabijały...
przez pierwsze dwa dni 28 i 29 kwietnia – Sasza Akimow przychodził do naszego pokoju, ciemnobrązowy od atomowej opalenizny, bardzo przybity... Ciągle powtarzał jedno i to samo, że nie rozumie, dlaczego wybuchło. Przecież wszystko szło świetnie i do naciśnięcia guzika AZ wszystkie parametry były w normie. To męczy mnie bardziej niż ból, powiedział mi 29 kwietnia, wtedy, kiedy odchodził na zawsze.
Moskwa, 29 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Chmura radioaktywna dotarła do Krakowa w nocy z poniedziałku (28.04) na wtorek (29.04). Maksymalne skażenie powietrza, trzykrotnie przewyższające wartość średnią, zanotowano w nocy z wtorku na środę. [...] Gwałtowny spadek skażenia powietrza nastąpił w środę (30.04) po południu, po opadach deszczu. Deszcze te natomiast spowodowały bardzo poważną koncentrację skażenia w trawie i powierzchniowych warstwach gleby. [...]
W związku z silnym skażeniem gleby zaleca się przez najbliższy miesiąc: chronienie mieszkań przed zanieczyszczeniami pochodzącymi z powierzchni gruntu, całkowite powstrzymanie dzieci przed zabawami na otwartej przestrzeni: podwórka, boiska, trawniki, piaskownice itp., szczególnie ścisłe przestrzeganie higieny osobistej i higieny żywienia. W świetle tej oceny podjęte przez władze środki należy uznać za niewystarczające. [...] Raz jeszcze ważniejsze od ludzkiego zdrowia okazały się cele polityczne — dzieci i młodzież musiały zapewnić frekwencje na oficjalnych obchodach pierwszomajowych.
Kraków, 4 maja
„Kronika Małopolska” nr 86, z 12 maja 1986.
Tragedia w Czarnobylu nie tylko nie przekreśliła perspektyw współpracy w energetyce jądrowej, lecz wręcz przeciwnie, stawiając w centrum uwagi kwestie zapewnienia większego bezpieczeństwa, umacnia jej znaczenie jako jedynego źródła, gwarantującego na przyszłość niezawodny dopływ energii… Kraje socjalistyczne jeszcze aktywniej włączą się do współpracy międzynarodowej w tej dziedzinie zgodnie z propozycjami złożonymi przez nas do MAGATE… Poza tym będziemy budować elektrociepłownie jądrowe, oszczędzając w ten sposób deficytowe paliwo organiczne – gaz i mazut!
Bukareszt, 4 listopada
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.